Trwa ładowanie...

Hipnotyzująca moc Nicka Cave'a. Koncert zmienił w porywający spektakl

Unikatowy spektakl, zachwycające widowisko. Komplementować ten występ można jeszcze długo. Nick Cave zachwycił 2,5 godzinnym koncertem, podczas którego z namaszczeniem celebrował każdą chwilę spędzoną z fanami zgromadzonymi w Ergo Arenie. Każda ze stron czuła, że to było prawdziwe święto.

Nick Cave zachwycił w Ergo ArenieNick Cave zachwycił w Ergo ArenieŹródło: East News, fot: Michal Augustini/Shutterstock
di4vhzn
di4vhzn

Wyczekiwane spotkanie to w przypadku wizyty Nicka Cave’a mało powiedziane. Artysta miał się pojawić w Gliwicach już wiosną 2020 r., w ramach trasy promującej album "Ghosteen". Niestety, pandemia pokrzyżowała te plany – data koncertu została przesunięta o rok. Cave w tym czasie uciekł się do rozwiązania, które wybrało wielu innych artystów. Zarejestrował wyjątkowy, intymny koncert, który zagrał sam do pustej sali. W listopadzie 2020 ukazał się "Idiot Prayer. Nick Cave Alone at Alexandra Palace".

Powrót na trasę odsuwał się w czasie. Choć zapowiadano, że koncerty odbędą się w 2021 r., ostatecznie trasę odwołano. Cierpliwość fanów została wystawiona na próbę. Wynagrodzona została za to z nawiązką. Europejską trasę The Bad Seeds wznowiono w 2022 r., a w Polsce zapowiedziano nie jeden, a dwa przystanki – w Gliwicach i Gdańsku. Na obu Nick Cave dopieścił stęsknionych fanów.

Zobacz wideo: Tomasz Organek: brak kontaktów międzyludzkich wpływa na nas destrukcyjnie

Kiedy zaraz po gliwickim koncercie w sieci zaczęły pojawiać się relacje, że Bad Seeds grali 2,5 godziny, w Gdańsku błyskawicznie narosły emocje i apetyt. Jasnym było, że należy się nastawić na wyjątkowy wieczór. Ale i tak to, co zaprezentował Cave z zespołem, przeszło wszystkie, nawet najbardziej entuzjastyczne oczekiwania.

di4vhzn

Wyjątkowy, również 2,5 godzinny spektakl otworzyło "Get ready for love", jeden ze świetnie sprawdzających się na żywo utworów Bad Seeds. Jednocześnie to najlepsze hasło reklamowe koncertów Cave’a, który od dekad rozkochuje publiczność, z roku na rok coraz bardziej. Tego wieczora można było zrobić tylko jedno - być gotowym na miłość.

Przypomnieć należy, że nikt nie śpiewa o miłości, tak jak Cave. Nikt też nie śpiewa tak o stracie, tęsknocie, żałobie (tej doświadczył aż nadto, tracąc dwóch synów), ale też o grzechu i o mroku. Głos Cave’a jednocześnie uwodzi i wyraża cały smutek świata. Hipnotyzuje. Tak, jak i jego właściciel.

Nick Cave and The Bad Seeds w Gdansku Agencja Gazeta
Nick Cave and The Bad Seeds w Gdańsku Źródło: Agencja Gazeta, fot: Martyna Niecko

Od pierwszych taktów niemal namacalnie dało się odczuć, jaką radość sprawia mu powrót do koncertowania. Bo co robi stęskniony za spotkaniami z fanami Cave? Chwyta ich za dłonie, spogląda prosto w oczy, oddaje mikrofon, nakłania do wspólnego śpiewania, niemal daje się im unosić. Tak, te gesty to stały element jego koncertów, ale tym razem jego interakcje z publiką były bardziej intensywne, jeszcze bliższe.

di4vhzn

Cave tego wieczora przechodził samego siebie i zaskakiwał wyśmienitym nastrojem. Bo oprócz tego, że przypomniał, iż jest królem mroku i melancholii, udowodnił, jak świetnym jest showmanem. Takim, który pomiędzy kolejnymi utworami wywoływał salwy śmiechu. Kokietował, droczył się z publiką, podpisywał płyty i książki, przyjmował prezenty. Portret, który otrzymał, postawił w centralnym miejscu na fortepianie, zabraną piersiówkę schował do kieszeni, zawadiacko dopytując, czy zawiera alkohol. Czarował.

Nick Cave and The Bad Seeds w Gdansku Agencja Gazeta
Nick Cave and The Bad Seeds w Gdańsku Źródło: Agencja Gazeta, fot: Martyna Niecko

Wyjątkowy koncert w Ergo Arenie przypomniał dobitnie, że Nick Cave jest nie tylko ikoną rocka, jest znakomitym performerem, mrocznym szamanem. "Kaznodzieją", który przybył z zespołem i fantastycznym chórem (który nazywał pieszczotliwie Good Seeds), by głosić słowo o miłości, tęsknocie, grzechu i śmierci. Religijne nawiązanie nie jest przypadkowe – kto zna twórczość Cave’a wie, jak pełnymi garściami czerpie z biblijnych tropów.

di4vhzn

Każdy, kto zna jego twórczość był też podczas tego wieczoru ukontentowany. Z pięknego spektaklu i jednocześnie rasowego rockandrollowego show. Bo tym razem oprócz największych przebojów, jak fantastyczne "From Her To Eternity", Cave ze swoimi muzykami przygotował utwory, które na żywo są prawdziwym rarytasem. I tak usłyszeć można było np. "Tupelo" - w finale zmieniające się w fantastyczną kakofonię dźwięków, czy przejmujące do głębi "O Children". Przy "Higgs Boson Blues" dał poczuć, jak bije serce nie tylko jego, ale całej Ergo Areny. Nie zabrakło też wywołującego euforię "Red Right Hand", przy którym skutecznie zachęcał do wspólnych śpiewów czy "Jubilee Street" z tradycyjnym już bombastycznym finałem.

Ale Cave jak nikt panuje nad publiką. W mig wyciszał rozentuzjazmowaną widownię przechodząc płynnie do nastrojowych ballad z ostatnich płyt, jak "I need you" czy "Bright Horses", a także kultowej "The Ship Song". Zasiadał przy fortepianie i magnetyzował. Co ciekawe, nie ograniczył się tylko do repertuaru Bad Seeds. Zaskoczeniem mogło być pojawienie się "White Elephant", bezczelnego w wydźwięku utworu z płyty "Carnage", którą wydał z przyjacielem, Warrenem Ellisem.

Nick Cave and The Bad Seeds w Gdansku Agencja Gazeta
Nick Cave and The Bad Seeds w Gdańsku Źródło: Agencja Gazeta, fot: Martyna Niecko

Podkreślić należy, że o ile cały zespół Cave’a jest jak jeden organizm, to pierwsze skrzypce (dosłownie) gra w nim Ellis. Ich wzajemne przekomarzanie się lub nawoływanie Cave’a: "jesteś gotów Warren?" to jeden z najbardziej urokliwych "smaczków" koncertów Bad Seeds. Koncertów, które są czymś znacznie więcej, niż odegraniem utworów na żywo - to pełnowymiarowe spektakle, gdzie nic nie jest przypadkowe, ani światła, ani choreografia, ani interakcja muzyków - a elementem spajającym to wszystko jest bezkompromisowa żywiołowość.

di4vhzn

Niech nie zabrzmi to jednak tak, że koncert Nicka Cave’a jest sztucznie wyreżyserowany. Jego interakcji nie da się powtórzyć, a i improwizacji nie brakowało. Szczególnie w finale. Po dwugodzinnym secie utworów rozbudowanych tak, żeby spokojnie można było się nimi delektować i nasycić nadal trudno było się oprzeć wrażeniu, że ten wieczór mógłby trwać jeszcze długo. Cave nigdzie się nie spieszył, za to bawił doskonale. Publiczność zaś nie chciała go szybko wypuścić ze sceny. W podziękowaniu, zanim zespół wrócił na bis, zagrał "Into My Arms" - on wzruszył fanów, oni jego, entuzjastycznie dośpiewując refreny. Krótkie "dziękuję" po polsku wywołało niemałą euforię.

Zresztą, bisy były dwa, a i przed drugim Cave długo się nie bronił. – Co chcielibyście usłyszeć? - zapytał. Publika domagała się " The Weeping Song". Chwilę z humorem się krygował, że od lat nie grali tego utworu, ale jasnym było, że nie da się długo namawiać. Zagrali, ale była to wersja naprawdę unikatowa – z zabawnym show "w poszukiwaniu tonacji" na początku i poszukiwaniu pomocy wśród publiczności, gdy... pomyliły mu się zwrotki.

di4vhzn

To właśnie jeden z momentów, które składają się na unikatowość tego typu wydarzeń. Takich, w których liczy się bycie razem. Zarówno Nick Cave, jak i Iggy Pop na OFF Festivalu namacalnie udowodnili, że liczy się tylko wspólne przeżywanie tu i teraz. Ten, kto miał okazję zobaczyć ich obu, może mówić o naprawdę dużym szczęściu. W jednym i drugim przypadku podobna chwila już się nie powtórzy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
di4vhzn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
di4vhzn